W Polsce żyje 2–3 mln osób z zespołem pęcherza nadreaktywnego. W Europie z powodu tej choroby cierpi blisko 50 mln pacjentów. OAB to jedna z odmian nietrzymania moczu (NTM), które wciąż postrzegane jest jako choroba wstydliwa, dlatego diagnozy stawiane są za rzadko i zbyt późno. Nieleczona potrafi zrujnować życie bardziej niż cukrzyca czy nadciśnienie. Chorzy wycofują się z życia zawodowego, towarzyskiego, tracą rodziny, zmagają się z wykluczeniem społecznym czy depresją. Jak przekonuje Stowarzyszenie Osób z NTM UroConti, w Polsce wciąż nie mają wystarczającego wsparcia w systemie ochrony zdrowia.
Jak podaje Stowarzyszenie UroConti, na zespół pęcherza nadreaktywnego (OAB) cierpi niemal jedna szósta społeczeństwa. Jest on rozpoznawany u 27 proc. kobiet i 10,8 proc. mężczyzn powyżej 18. roku życia. Częstość występowania zespołu zwiększa się wraz z wiekiem. Zwykle towarzyszą mu inne objawy ze strony dolnych dróg moczowych, np. naglące parcia z epizodami nietrzymania moczu lub bez niego oraz zwiększona liczba mikcji w dzień i w nocy.
– Zespół pęcherza nadreaktywnego występuje u ponad 10 proc. społeczeństwa, w związku z tym jest schorzeniem społecznym. Częściej występuje u kobiet. U mężczyzn jest to schorzenie wtórne do innych chorób związanych z gruczołem krokowym. Bardzo często chorują kobiety w wieku 70–80 lat – wskazuje w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr n. med. Mariusz Blewniewski, specjalista urolog z Kliniki Urologii w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. M. Kopernika w Łodzi.
UroConti od wielu lat próbuje zmienić postrzeganie tej choroby jako wstydliwej dolegliwości. Zadania nie ułatwia fakt, że pacjenci niechętnie mówią o niej podczas wizyt lekarskich. Tylko jedna trzecia osób cierpiących na zespół pęcherza nadreaktywnego w ogóle zgłasza się do lekarza, a dwie trzecie z nich robi to po dwóch latach od wystąpienia pierwszych objawów, dopiero gdy ich nasilenie wyklucza już normalne, dzienne i nocne funkcjonowanie.
– Stąd prośba do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, ale też ginekologów oraz urologów, żeby pytali pacjentów o nietrzymanie moczu. Trzeba to często od ludzi wyciągać, szczególnie od mężczyzn, bo oni są jeszcze mniej otwarci – mówi Elżbieta Żukowska, sekretarz Stowarzyszenia Osób z NTM UroConti. – Podstawowe badania w tym kierunku może wykonać lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. Wystarczy zrobić dziennik mikcji, dokładny wywiad i będziemy wiedzieć, jakie schorzenie nas dotyczy.
Osoby z nietrzymaniem moczu mogą cierpieć albo na wysiłkowe nietrzymanie moczu, albo na NTM z parcia, którego częścią jest zespół pęcherza nadreaktywnego, albo też na miks obu dolegliwości. Życie chorych jest bardzo uciążliwe – zarówno fizycznie, bo są zmuszeni często szukać toalet, jak i psychicznie. W rezultacie pacjenci często wycofują się zupełnie z życia towarzyskiego, społecznego, ale też zawodowego. Zdarza się, że towarzyszy temu depresja.
Mimo że choroba dotyka przede wszystkim osoby starsze, nie jest jednak oznaką starzenia, której nie da się wyleczyć. Jak podkreśla Elżbieta Żukowska, jeśli pacjent słyszy taką tezę od swojego lekarza, to należy go zmienić.
– Zespół pęcherza nadreaktywnego wymaga leczenia. Do dyspozycji mamy leczenie zachowawcze, które polega na ćwiczeniu pęcherza i uczeniu się od nowa oddawania moczu. Ważna jest także zmiana diety: zrezygnowanie z ostrych przypraw, picie tylko wody niegazowanej, wyeliminowanie mocnej kawy i wszelkich napojów, które mogą drażnić pęcherz, co powoduje jego mimowolne kurczenie się – wyjaśnia i urolog z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Łodzi. – Alternatywą jest leczenie farmakologiczne. Do dyspozycji chorych są dwie grupy leków, jedna to leki tzw. antycholinergiczne, które są refundowane w Polsce, natomiast druga opcja to lek nierefundowany. Brak refundacji stanowi problem, bo te leki można stosować razem i uzyskać lepszy efekt, a część osób z tego rezygnuje ze względu na wysokie koszty.
Eksperci Stowarzyszenia UroConti podkreślają, że w zespole pęcherza nadreaktywnego lista leków refundowanych nie zmieniła się od początku jej istnienia, czyli od dziewięciu lat. W pierwszej linii leczenia chorzy mają dostęp jedynie do dwóch substancji o tym samym mechanizmie działania: solifenacyny i tolterodyny, podczas gdy w innych krajach jest ich zarejestrowanych dwa albo trzy razy więcej. W drugiej linii leczenia jest dostępny mirabregon, charakteryzujący się innym mechanizmem działania i mniejszymi skutkami ubocznymi ale Polska jest jedynym krajem w UE, który go nadal nie refunduje.
Chorym, u których możliwości leczenia farmakologicznego zostały wyczerpane, pozostaje leczenie zabiegowe, czyli podanie toksyny botulinowej do ściany pęcherza moczowego lub dostępna od zeszłego roku neuromodulacja nerwów krzyżowych.
– Jest to procedura powtarzalna co trzy–dziewięć miesięcy, w zależności od reakcji organizmu na toksynę botulinową. Równoważna z jej podaniem jest neuromodulacja nerwów krzyżowych. Wprowadzamy do otworów S3 w kości krzyżowej elektrody, a do nich podłączony jest stymulator, podobny do rozrusznika serca, kontrolujący pracę wypieracza pęcherza moczowego – uściśla dr n. med. Mariusz Blewniewski.
Na każdym etapie terapii ważnym elementem higieny pozostają odpowiednio dobrane i częściowo refundowane środki chłonne (pieluchomajtki, majtki chłonne, pieluchy anatomiczne lub wkładki urologiczne) oferowane w wielu rozmiarach, odrębnie dla kobiet i mężczyzn.
Według raportu „Pacjent z NTM w systemie opieki zdrowotnej 2020” dużą rolę w leczeniu nietrzymania moczu odgrywa fizjoterapia specjalistyczna, która jest kluczowym elementem nie tylko terapii rehabilitacyjnej, ale również profilaktyki.
– Pacjenci chcieliby mieć większą dostępność do takich ćwiczeń, natomiast fizjoterapia urologiczna jest w Polsce nierefundowana, a wyspecjalizowanych w tym fizjoterapeutów jest bardzo mało. Tu trzeba nauczyć pacjenta ćwiczyć mięśnie Kegla i mięśnie głębokie, które podtrzymują pęcherz – wyjaśnia Elżbieta Żukowska.
Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/na-nietrzymanie-moczu,p1704216240